środa, 30 stycznia 2013

Zbój Madej- legenda


Pewnego razu zamożny kupiec, który wybrał się po towar do Krakowa, wracał do domu naładowanym po brzegi wozem. W pomroce nocnej pobłądził w gęstej puszczy świętokrzyskiej, a na domiar złego - ciężki wóz ugrzązł w błocie i w żaden sposób nie można go było ruszyć. Kupiec długo męczył konie i siebie, aby wyciągnąć pojazd na twardą drogę, ale daremnie - wóz z każdą chwilą zagłębiał się w błocie coraz bardziej. Głusza, znikąd żadnej pomocy. Kupiec stracił już nadzieję i załamał ręce w rozpaczy.
Wtedy zjawiła się przed nim, jakby spod ziemi wyrosła, dziwaczna i tajemnicza postać.
- Nie martw się - powiedział nieznajomy. — Wyciągnę wóz z błota i na pewną drogę wyprowadzę, pod warunkiem, że dasz mi to, co w domu zastaniesz, a o czym jeszcze nie wiesz.
Kupiec, nie widząc innego wyjścia, zgodził się na warunek postawiony przez nieznajomego i własną krwią, wyciśniętą z serdecznego palca, podpisał sporządzoną naprędce umowę.
Diabeł, bo był to nie kto inny, podszedł do wozu, podniósł go jak piórko i postawił na twardym gruncie. Na pożegnanie przypomniał o umowie, i zniknął. Uradowany kupiec zaprzągł konie i już bez żadnych przeszkód dotarł do domu.
W bramie domostwa powitała go służąca radosną nowiną, że jest ojcem dorodnego syna, którego niedawno powiła mu żona. Wtedy dopiero kupiec zrozumiał, jaki popełnił błąd. Nikomu nic nie powiedział i nadrabiając miną, wszedł do mieszkania, aby żonę i syna powitać.
Mijały lata. Chłopiec dobrze się rozwijał. Już w piątym roku życia posiadł umiejętność czytania i pisania. Kupiec rozpaczał skrycie i wylewał gorzkie łzy, że wkrótce będzie musiał rozstać się z kochanym synem, ofiarowanym diabłu. Nieustannie gnębiły go wyrzuty sumienia.
Kiedy chłopiec podrósł i stał się bystrym młodzieńcem, spostrzegł, że ojciec żyje w jakiejś nieznośnej udręce. Tak gorąco prosił, tak nalegał, że kupiec w końcu wyjawił mu przyczynę swego smutku. Syn uważnie wysłuchał wyznania ojca i zrobiło mu się go żal. Pomyślał chwilę i powiedział:
— Nie smuć się ojcze, pójdę do piekła i odbiorę cyrograf.
Rodzice wyposażyli go na daleką i trudną drogę, i pożegnali ze łzami w oczach.
Poszedł młodzieniec szukać drogi do piekła. Szedł długo leśnymi drogami, minął Święty Krzyż, i zagłębił się w ciemną i straszną puszczę. Zabłądził w niej i bezradnie kręcił się po wykrotach leśnych, aż przypadkowo trafił na jaskinię. Właśnie nadchodziła burza, więc wszedł do niej schronić się i ze zdumienia osłupiał, ujrzawszy tam miłą staruszkę gotującą posiłek.
Młodzieniec dowiedział się od staruszki, że mieszka ona z synem — Madejem, który za chwilę powinien przyjść na obiad. Chłopiec zbladł: pomyślał sobie, że nie wyjdzie stąd żywy. Wiedział bowiem, że Madej to straszny zbój, co nikomu, kogokolwiek spotkał, życia nie darował. Nawet własnego ojca zamordował, a matkę tylko dlatego zostawił przy życiu, że mu gotowała jedzenie.
Stara kobieta, widząc przerażenie na twarzy młodzieńca, zlitowała się nad nim i ukryła go przed synem w kącie jaskini.
Madej powrócił ze zbójeckiej roboty, i zaledwie wpadł do pieczary — od razu wyczuł, że ktoś nieproszony trafił do jego kryjówki. Obawiając się zdrady, postanowił zabić natręta. Odnalazł wystraszonego przybysza i już podniósł maczugę, żeby roztrzaskać mu głowę, gdy matka przeszkodziła mu, prosząc... żeby przedtem zjadł obiad, bo wszystko wystygnie.
Chłopiec wykorzystał tę zwłokę, i opowiedział, zbójowi o swym przeznaczeniu i celu wędrówki. Zbój wysłuchał go uważnie i darował mu życie, pod warunkiem, że chłopiec dowie się w piekle, jakie to dla Madeja przygotowują męczarnie, i opowie mu wszystko w drodze powrotnej. Chłopiec obiecał wypełnić jego polecenie. O świcie opuścił pieczarę, udając się na dalsze poszukiwanie piekła.
Po długiej i męczącej wędrówce stanął wreszcie przed piekielną bramą, na której widniał wielkimi literami wykuty napis:
„Kto raz tu wejdzie, ten nigdy stąd nie wyjdzie".
Ogarnął młodzieńca lęk — nie wiedział: wejść, czy zawrócić. Przypomniał sobie jednak w jakim celu się tu znalazł, przemógł chwilę słabości i zakołatał do wielkich wrót.
Po chwili zgrzytnęły zamki i w wejściu ukazał się uzbrojony w widły diabeł. Młodzieniec wyjawił chęć widzenia się z władcą piekieł — Lucyferem, i strażnik wpuścił go do środka. To, co tam zobaczył, przeraziło go bardziej, niż wszystko, czego do tej pory doświadczył.
Otoczył go zewsząd ogromny ogień, wielkimi jęzorami buchający z otchłani bez dna. Ze ścian z rozpalonych kamieni sypały się bez przerwy oślepiające iskry, a z pułapu, pokrytego jednolitą masą
ognia, co chwila w jaskrawym świetle błyskawic spadały gromy, rozchodzące się echem po piekle. Ogniste kule toczyły się z hukiem po dymiącej smołą i siarką posadzce, pełnej rozżarzonych do czerwoności węgli.
W tym królestwie ognia diabły męczyły ludzi strasznymi torturami. Chłopiec nie mógł na to patrzeć; poprosił diabła przewodnika, aby go jak najszybciej doprowadził do władcy piekieł.
W dużej komnacie, na czerwonym tronie siedział sam Lucyfer, skuty dwunastoma grubymi łańcuchami, przymocowanymi do ściany, i otoczony wiecznym płomieniem. Każdy jego oddech buchał ogniem, a oczy ciskały pioruny. Tronu strzegło dwunastu szatanów.
Gdy Lucyfer dowiedział się, że młodzieniec przyszedł odebrać cyrograf podpisany przez ojca, zapienił się ze złości i ryknął na całe gardło, aż zatrzęsło się piekło, a ogień szczelinami wydostawał się na powierzchnię ziemi.
Odważny młodzieniec wyjął z zanadrza naczynie ze święconą wodą i kropidło, by łacniej nakłonić Lucyfera do oddania umowy. Diabły rozpierzchły się w strachu, widząc kropidło w ręce przybysza. Także władca piekieł spokorniał i rozkazał, aby chłopcu zwrócono cyrograf. A kiedy podstępny posiadacz umowy ociągał się z wydaniem pergaminu, rozgniewany Lucyfer wrzasnął:
— Jeśli cyrografu nie zwróci, weźmiecie go na Madejowe łoże!
Diabeł, widocznie przestraszony tą groźbą, szybko oddał pismo chłopcu, któremu wzmianka o Madejowym łożu przypomniała o danej zbójowi obietnicy. Przy pomocy diabła przewodnika dotarł do tego łoża.
Całe było z żelaznej kraty, najeżone ostrymi nożami, brzytwami, szydłami i hakami. W jednym końcu łoża wisiały klamry do przytrzymywania głowy, a w drugim — do skrępowania nóg. Co chwila skracało się do wielkości kolebki i rozciągało z powrotem. Z dołu buchały nieustannie płomienie wiecznego paleniska, a z góry wielkimi kroplami spadała rozpalona siarka. Chłopiec, patrząc na to łoże, mimo wszystko współczuł Madejowi z powodu czekających go męczarni.
Młodzieniec bez kłopotu opuścił przerażające piekło i po kilku dniach podróży znalazł się w jaskini Madeja. Opowiedział zbójowi o tym, co widział, i jakie piekielne męki czekają go na strasznym łożu. Rozbójnik przeraził się nie na żarty, i aby uniknąć okropnych męczarni, postanowił zerwać z rozbojem, rozpocząć nowe życie i odprawić pokutę za popełnione zbrodnie.
Wyszli z pieczary na wzgórze między trzema jamami, gdzie były ukryte bogactwa zbója. Młodzieniec wetknął w ziemię Madejową maczugę, którą zbój wielu ludzi pozbawił życia, kazał mu obok niej klęknąć i rzekł:
- Masz codziennie schodzić na klęczkach do płynącego w dolinie strumienia, nabierać wody do ust, i maczugę - narzędzie twoich zbrodni - podlewać, a po drodze pieniądze ubogim rozdawać. Jeśli maczuga przyjmie się, zakwitnie i wyda owoce - ciesz się, bo wszystkie twoje zbrodnie zostaną ci odpuszczone, a ja, jak zostanę kapłanem, rozgrzeszę cię.
Chłopiec pożegnał zbója i wyruszył w dalszą drogę. Był wielce rad, że cyrograf odzyskał, życie swe uratował, i Madeja na drogę skruchy i dobrych uczynków sprowadził. Powrócił wkrótce do domu i ucieszył strapionych rodziców.
Madej zaś zadaną pokutę wypełniać zaczął. Co dzień napełniał mieszek pieniędzmi, które po drodze rozdawał biednym, na kolanach schodząc do strumienia w dolinie; tak samo powracał z wodą w ustach, i maczugę podlewał.
Minęło dwadzieścia lat od tego wydarzenia, nim młodzieniec został biskupem. Pewnego razu, wizytując parafie swojej diecezji, przejeżdżał przez puszczę świętokrzyską. Wtem poczuł przyjemny zapach jabłek. Rozkazał więc dworzanom poszukać tych owoców. Służba szybko wróciła, donosząc, że w pobliżu rośnie jabłoń, ale nie daje zerwać sobie żadnego jabłka. Obok drzewa zaś klęczy siwobrody starzec.
Biskup przypomniał sobie przygodę z Madejem i spiesznie podążył pod jabłoń. Ujrzał klęczącego zbója, okrytego siwizną, z długą do ziemi brodą. Zbój pokornie o rozgrzeszenie poprosił. Rozpoczęła się długa spowiedź. Dworzanie ze zdziwieniem patrzyli, jak po każdej wyznanej przez Madeja zbrodni, owoce na jabłoni zamieniały się w białe gołębie i znikały w powietrzu. Jedno jabłko tylko pozostawało dłużej na drzewie, dopóki zbój taił największą zbrodnię — zamordowanie ojca. Lecz gdy i to wyznał, ostatnie jabłko przeistoczyło się w gołębia i uleciało wysoko. A w chwili otrzymania rozgrzeszenia — ciało zgrzybiałego pokutnika w proch się rozsypało.



Źródło: http://maslow.info.pl/  http://swietokrzyskie.regiopedia.pl/wiki/zboj-madej-legenda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z cyklu ciekawe miejsca- Dolina Prądnika

Nie od dziś wiadomo, że Polska jest pięknym krajem z bogatą historią. Nie musimy specjalnie jechać za granicę, aby podziwiać piękną naszego...